„NASTOLATEK.PL czyli przewodnik po życiu nie tylko dla nastolatków, ich rodziców i pedagogów” – artykuł KŁOPOTY RODZINNE
Rodziców wymienić nie można, zmienić też się ich nie da. Jedyne co pozostaje - zmienić siebie i nauczyć się z nimi żyć. Niestety, gdy ma się naście lat, przeważa postawa: „dlaczego to ja mam się zmienić, niech oni wreszcie to zrobią!”
Chcecie, by kochali was bezwarunkowo, zaakceptowali bez reszty, choć część z was stwarza pozory, że już wam nie zależy. Prowokujecie ich, czynicie wysiłki, by wreszcie was zauważyli, lub przeciwnie – walczycie o odrobinę swobody. Rodzice są wciąż punktem odniesienia, choć wydaje się, że już macie swój świat. Oglądacie się jednak na nich, co zrobią, jak zareagują, czy wreszcie docenią, czy znów skrytykują. Gdy interesują się wami, przeżywacie to jako wtrącanie się, gdy zostawiają w spokoju – czujecie się odtrąceni i nieważni.
Być rodzicem nastolatka to ciężka próba, sprawdzian, jak wychowało się swoje dziecko oraz ostatnie chwile na drobne poprawki. Ale już tylko drobne. Na to, jacy jesteście teraz, złożyły się wasze doświadczenia z całego życia, im wcześniejsze, tym większe piętno zostawiły. Teraz i wy i rodzice zbieracie owoce waszych wcześniejszych stosunków. Piszę o tym w artykułach: DOJRZEWANIE PŁCIOWE – PSYCHIKA i MIŁOŚĆ I SEKS NASTOLATKA A RODZICE.
Niestety, niektórzy rodzice tego sprawdzianu nie zdają, lub zdają na mierny z minusem i większość z nich nie umie się do tego przyznać. Wolą myśleć, że to wina dziecka, jego perfidnego charakteru odziedziczonego po czarnej owcy w rodzinie, wpływ szkoły, złego towarzystwa, wolą dopatrywać się choroby psychicznej, neurologicznych zaburzeń, byle nie reakcji na to, co sami robią i skutków tego, co zawsze robili. Jednak znaczna część rodziców, to rodzice dość dobrzy. Takie określenie (good enough parents) wprowadził słynny psychoanalityk badający relacje dzieci z rodzicami - D.W. Winnicot. Oznacza ono, że nie ma rodziców idealnych, każdy rodzic popełnia błędy, wystarczy, by był dość dobry, by dziecko mogło się normalnie rozwijać.
Warto uświadomić sobie, że niewielu rodziców jest świadomych swoich błędów i postanawia się zmienić, pracować nad sobą, pójść na psychoterapię, by odmienić swoje schematy zachowań, mechanizmy, które włączają się jak automat pod wpływem jednego waszego gestu, jednej miny, jednego słowa. Czasem o tym wiedzą, że mają czułe punkty, w które wy bezbłędnie, na ogół bezwiednie trafiacie, ale te rodzinne gry odbywają się już bez udziału woli, ot tak, z byle głupiego powodu. Gdyby je jednak prześledzić, wiele można by się o sobie dowiedzieć. I czasem rodzice czynią tę próbę i nawet widzą, co robią, ale automat jest już tak zakorzeniony, że zanim pomyślą, wpadają w pułapkę przyzwyczajenia, znowu jakaś emocja jest silniejsza od nich i znowu wybucha awantura lub padają niepotrzebne słowa.
Złość na rodziców może być konstruktywna. Bunt jest niezbędny, by się określić i wyfrunąć z gniazda. Nie ma wybaczenia, bez przeżycia pretensji, żalu, złości. Dopuszczenie tych uczuć do siebie nie musi oznaczać zniszczenia relacji z rodzicami. Połykanie uczuć nie jest dobre, warto podjąć próbę powiedzenia o nich rodzicom i trudno wtedy oczekiwać od siebie stoickiego spokoju. Najczęstszą ich reakcją jest zdziwienie, bo przecież oni dla was wszystko, a wy niewdzięczni nie doceniacie ich starań i w ogóle nie rozumieją o co wam chodzi, wasze słowa odbiją się od nich jak od stalowej powierzchni. Najgorszą - próba spacyfikowania was przemocą. Jest duże prawdopodobieństwo, że podjęty przez was wysiłek wyrażenia uczuć skończy się dławiącą bezsilnością. To trudne doświadczenie. Niektórzy nie mogąc się pogodzić z „głuchotą” rodziców, dobijają się do nich raz za razem na różne głupie sposoby, czasem niszcząc siebie, byleby tylko coś do nich dotarło. Bywa, że całkiem dorośli już ludzie marnują sobie życie, by nie dać satysfakcji rodzicom, że ci dobrze ich wychowali, czego dowodem byłoby szczęście, sukcesy w życiu osobistym i zawodowym dziecka. Jeszcze inni żyją jakby rodzicom na przekór. By zrobić im na złość, wybierają partnera trudnego do zaakceptowania, owszem odnoszą sukcesy, ale tylko po to, by coś udowodnić, by z nimi wygrać, albo „przynoszą” im wstyd. Ich życie kręci się wciąż wokół znienawidzonych matki i ojca.
Im jesteście starsi i mądrzejsi, tym lepiej to widzicie – rodzice są jacy są, mają koło czterdziestki, pięćdziesiątki i trudno oczekiwać, że w tym wieku jeszcze się zmienią, przejdą zmianę charakterologiczną. Że jakiś cudowny grom spadnie z nieba i ich odmieni. Mogą co najwyżej złagodnieć na starość, ale mogą też stać się bardziej zgorzkniali i złośliwi. Jedyne co pozostaje, to wziąć swoją część odpowiedzialności za to, jak jest między wami i odpuścić im. Pożegnać się z wizją idealnego, czy choćby good enough parent. Pomyślcie o tym, jakich rodziców mieli wasi rodzice, jakie przeżycia nałożyły się na pokolenia waszej rodziny, przez co jej członkowie tacy są. Popatrzcie na nich przez chwilę okiem nie ich dziecka, lecz opiekuna. Może wtedy łatwiej będzie wam nie zareagować jak zwykle: agresją, pyskowaniem, odmową, na jakieś ich niefortunne zachowanie, albo nie będziecie znowu cierpieć zamknięci w swoim pokoju i przeżuwać żal do nich.
Wiele nieporozumień rodzinnych wynika z wzajemnej projekcji na siebie swoich niechcianych uczuć, postaw, części siebie (tak jak w kinie film na ekran – patrz: PSYCHIKA CZYLI ODKRYWANIE ZAGINIONEGO LĄDU, WIELKA MIŁOŚĆ). Już jako bardzo małe dzieci byliście ze swoją matką, a potem i z ojcem w swoistym układzie psychicznym i wciąż w nim jesteście. Co więcej – ten układ macie już w swoich głowach i pójdziecie z nim w świat, powielając rodzinne schematy. Oddziałujecie na siebie, nie zdając sobie z tego sprawy, na co tak naprawdę reagujecie – czy na to, co rodzice rzeczywiście wam robią, czy na siebie, którego w każdym z nich widzicie, czy też daliście się sprowokować, by odegrać jakąś rolę. Bo rodzice oprócz tego, że muszą sobie emocjonalnie poradzić z waszymi, często niezrozumiałymi dla nich reakcjami, bezwiednie odgrywają role ze swego dzieciństwa - traktują was tak, jak traktowali ich rodzice i nie umieją inaczej. To spuścizna, jaką wynieśli ze swoich rodzinnych domów.
A wy, już jako niemowlęta, potrafiliście dokuczyć matce, mieć napady złości, niezrozumiałego, uciążliwego płaczu, gryźliście pierś, która nie dawała tyle mleka, ile chcieliście, albo przychodziła nie wtedy, kiedy jej pragnęliście i w ogóle za sam fakt, że nie należała do was. Czy wiecie, ile agresywnych impulsów jest w niemowlęciu?! A ponieważ w tym wieku nie umie sobie poradzić z takimi uczuciami, to matkę postrzega jako wrogą. Niektóre matki nie umieją tego przyjąć, boją się uczuć swojego dziecka, zamykają się na nie, albo reagują niechcący złością, potwierdzając dziecku jego wizję. To już wtedy zaczyna się błędne koło wzajemnych oskarżeń. Rozwój dziecka jest pełen takich trudnych momentów dla obu stron – i dla niego i dla rodziców. Niektórzy nie tylko nie umieją swojemu dziecku w tym pomóc, ale też sami nie wytrzymują tych chwil, nie radzą sobie ze swoimi uczuciami, dlatego, że ich rodzice też nie umieli i nie wyposażyli ich w taką umiejętność. Dzieciństwo pełne jest rozczarowań. Niektóre matki nie radzą sobie ze złością swojego zawiedzionego dziecka – że pierś pełna mleka nie jest jego własnością, że nie jest ono pępkiem świata, że nie może całe życie robić w pieluchy ani stawiać na swoim, że mama nie należy do niego i nie będzie z nim spać w jednym łóżku, że trzeba pogodzić się z faktem istnienia ojca… rozczarowanie jest nieodłącznym elementem życia, nie ma na to rady. Niektórzy nie radzą sobie również z rywalizacyjnymi uczuciami wobec potomka, np. ojcowie o uwagę żony zajętej dzieckiem zamiast nim, matki o zachwycone córeczką spojrzenia męża. Wielu rodziców zmienia gwałtownie swój stosunek do syna czy córki, gdy ci dorastają. Zwłaszcza ojcowie często stają się obojętni wobec nastoletnich córek, przerażeni seksualnymi impulsami, które te w nich wzbudzają. Odsuwają się z lęku, że nie będą umieli się powstrzymać, choć oczywiście z przyczyny swojego zachowania nie zdają sobie sprawy. Szorstkością tworzą dystans, dzięki któremu czują się bezpiecznie z dorastającą panną w domu. Matki z kolei mogą sobie nie radzić z tym, że u ich boku wyrasta atrakcyjna kobieta, która może zająć ich miejsce, przypomina o upływie czasu i zbliżającej się starości. Bezwiednie mogą umniejszać zalety córki, krytykować jej wygląd, wyśmiewać pierwsze próby podobania się mężczyznom. Ojcowie zagrożeni przez synów w byciu najmądrzejszym, najsilniejszym, najbardziej zaradnym mężczyzną w domu, mogą czynić podobnie – upokarzać syna, krytykować, umniejszać, czyli symbolicznie kastrować. Niektórzy rodzice nie umieją zejść z piedestału, oddać pola dziecku. Zagrożeni w swojej pozycji nieomylnych do tej pory autorytetów, czasem miotają się zabraniając lub nakazując rzeczy nieco bezsensowne, byle tylko pokazać, że jeszcze mają władzę. To, że władza i kontrola nad wami wymyka im się z rąk, jest trudnym do przeżycia faktem. Niektórzy jeszcze długo uczynią wszystko, by tego nie stracić, nawet za cenę ośmieszania się. Inni - odwrotnie. Mają kłopot z tym, by nie upokarzając postawić granicę, zabronić, wyraźnie pokazać, kto tu jest rodzicem, a kto dzieckiem.
Rodzice samotnie wychowujący dzieci mogą nie chcieć wypuścić ich w świat, nadmiernie je chronią i przepędzają adoratorów, bo boją się samotności. Próbują ochronić przed własnymi błędami, na wszelki wypadek zakazując praktycznie wszystkiego. Samotne matki zranione przez mężów bezwiednie sączą córkom w serca jad – przestrzegają przed mężczyznami, którzy bez wyjątku są podli i nie wolno im ufać. Inne krytykują każdego, kto się zbliży, bo dobrzy są tylko ci, którzy nie kręcą się wokół ich córek.
To wszystko co robią rodzice jest wyrazem ich emocjonalnych problemów, które wynieśli ze swojego dzieciństwa. Kiedy uświadomicie sobie, że nie robią tego przeciwko wam, nie po to, by specjalnie was zranić, skrzywdzić, lecz dlatego, że inaczej nie potrafią, będzie to ogromny krok w dorosłość i początek lepszych z nimi stosunków. Niestety, wielu z was, chce zachować złudzenie, że są dla swoich rodziców najważniejsi, że to wokół nich ci nieustannie się kręcą. Wolicie myśleć, że skoro mama i tata nie kochają na waszych warunkach, nie patrzą na was z podziwem, to niech przynajmniej SPECJALNIE krzywdzą.
Oprócz rodziców, niektórzy mają rodzeństwo i czasem to ono stanowi problem. Zwłaszcza gdy różnica wieku między wami nie jest duża. Przekonanie, że rodzice lepiej traktują siostrę czy brata jest tak subiektywne, że ci spytani o to samo, na ogół mówią, że to oni są gorzej traktowani. Rywalizacja o względy rodziców rozciąga się na resztę spraw i już trudno dostrzec, skąd się wzięła.
Gdy rodzi się młodszy brat lub siostra, najmłodsze do tej pory dziecko w rodzinie przeżywa utratę pozycji najważniejszego. Im różnica wieku jest mniejsza, tym więcej wściekłości budzi pojawienie się rywala. Odwraca on uwagę mamy, jako młodszy w pierwszym rzędzie ma zaspokajane potrzeby. Konieczność czekania na swoją kolej i raptowna konfrontacja z rzeczywistością, że nie jest pępkiem świata, budzi w starszym mordercze uczucia. Gdy w tym okresie stanie się coś młodszemu dziecku (ciężko zachoruje, a nie daj Boże umrze), brat czy siostra będą przeżywać potworne poczucie winy, myśląc, że ziściły się ich życzenia o pozbyciu się rywala. Tymczasem uczucia takie to rzecz normalna, trudno wyobrazić sobie, że konkurent będzie przyjęty z miłością. (To tak, jakby w naszej kulturze, mąż nagle przyprowadził drugą kobietę do domu i kazał pierwszej przyjąć ją z miłością) Od rodziców wymaga to naprawdę wiele mądrości i wyczucia, by w chwili pojawienia się nowego potomka, właściwie pokierować starszym dzieckiem i na zawsze nie zaburzyć relacji między rodzeństwem. Gdy starsze chce zwrócić na siebie uwagę, by odwrócić ją od młodszego, gdy nie chce się czymś podzielić, gdy się przepycha, zabiera mu zabawki, a nawet bije, warto, zanim się krzyknie, skarci, zawstydzi, upokorzy, pomyśleć chwilę, czemu tak robi, zrozumieć, że dla niego to okropna sytuacja, zwłaszcza gdy jest w wieku, w którym chciałoby się mieć wszystko dla siebie, być najważniejszym i robić po swojemu. Wpuszczanie w poczucie winy, karcenie, karanie, krzyczenie, nie zmieni nastawienia starszego dziecka do młodszego, co najwyżej zaostrzy konflikt, a gdy starsze stłumi negatywne uczucia bojąc się kary, podstępna wojna i niesnaski przejdą na stałe do repertuaru ich wzajemnych stosunków. Dla każdego, kto ma młodsze rodzeństwo, przeklętym jest zdanie: „ustąp mu, on jest młodszy” a udręką konieczność zajęcia się bratem czy siostrą, gdy chciałoby się samemu gdzieś wyjść, wreszcie odczepić się od uciążliwego towarzystwa i mieć czas, pokój, znajomych, różne przedmioty tylko dla siebie (tak jak kiedyś chciało się mieć mamę).
Pomyślałby ktoś, że tym młodszym jest różowo, jedynie starsi cierpią. Czasem starsze dziecko po urodzeniu młodszego potrafi tak odwrócić uwagę mamy, że ma ją wyłącznie dla siebie. Wystarczy, że zacznie chorować – nie, żeby robiło to perfidnie, ale jest to nieświadomy mechanizm obronny przed uczuciem opuszczenia i utratą pozycji najważniejszego, często używany przez dzieci. Wtedy role się odwracają i to ledwo urodzony braciszek/siostrzyczka, wygłodniały kontaktu z mamą musi czekać na swoją kolej. Jest w nieco gorszej sytuacji, bo jako noworodek bardziej tego kontaktu potrzebuje, co wywiera negatywny wpływ na jego psychikę i na późniejsze stosunki między rodzeństwem.
Ale nawet gdy tak się nie dzieje, ci młodsi muszą co najmniej przez kilka lat borykać się z faktem, że nie mogą doścignąć starszych. Choć to normalna kolej rzeczy, że młodszy jest mniej sprawny, mniej umie, nie radzi sobie z różnymi rzeczami (nie biega tak szybko, nie rysuje tak ładnie, nie umie wiązać butów, czytać, gdy tamten już tak…), a później – nie wolno mu tego, co wolno już bratu/siostrze, czuje się głupszy i gorszy. Niektórzy całe dzieciństwo, a czasem i życie spędzają na próbie dogonienia rodzeństwa. Za cel stawiają sobie wreszcie wygrać, ale nie zdają sobie sprawy, co ich pcha do sukcesu. Niektórzy zaś rezygnują z tej rywalizacji, na wstępie czują się przegrani w imię przekonania, że nie warto się wysilać, bo i tak się nie uda wygrać. Ta rezygnacja towarzyszy im całe życie i niczego nie osiągają.
Jeszcze inni rezygnują z osiągnięć na jakimś polu, bo boją się wygrać z bratem lub siostrą, gdyż np. boją się poczucia winy z powodu wygranej.
Młodsze rodzeństwo ma też gorzej, bo musi nosić ubrania po starszym, bawić się ich zabawkami i znosić fakt, że starszy brat lub siostra są silniejsi, trudno więc z nimi wygrać bójkę, wywalczyć coś, postawić na swoim.
Najgorzej ma najmłodszy w rodzinie – na nim skupiają się niezrealizowane marzenia rodziców, jest ostatnim, który ma szansę spełnić ich oczekiwania, gdy starsi zawiedli (a zazwyczaj zawodzą). Jeśli ma tendencję do zadowalania rodziców, gdy bycie najlepszym z dzieci zawsze było jego sposobem na otrzymanie miłości i akceptacji, nie będzie mu lekko. Jak nic czeka go poczucie winy, że nie sprostał albo poświęci rodzicom swoje życie, swoje marzenia i plany.
Gdy matka samotnie wychowuje dzieci, najmłodsze często nie odchodzi z domu, gdyż oddelegowane zostaje przez resztę do towarzyszenia matce, choć słowa „no bo przecież nie można zostawić jej samotnej” nigdy nie zostaną wypowiedziane. Próba odejścia także wiąże się z ogromnymi wyrzutami sumienia, z którymi nie wszyscy umieją sobie poradzić, część więc rezygnuje z własnego życia.
W większości rodzin poszczególne dzieci zajmują oddzielne „nisze”, jak gatunki zwierząt i roślin nisze ekologiczne w ekosystemie - by nie wchodzić sobie w paradę, wybierają inne warunki bytowania, nieco inny rodzaj pokarmu. Gdy jedno z dzieci świetnie się uczy i nie sprawia kłopotów wychowawczych, drugie musi znaleźć inny sposób na zdobycie miłości i uwagi rodziców. Zamiast prześcigać świetnego ucznia, wybiera metodę odwrotną. Im bardziej brakuje mu uwagi i miłości rodziców, tym zacznie mieć większe kłopoty w nauce i gorzej się zachowywać, stanie się PROBLEMEM. Skutecznym jest też zostać dzieckiem chorowitym. Przypominam, że nikt tego nie robi „specjalnie”. Jest to wybór nieświadomy.
Oczywiście posiadanie rodzeństwa ma też dobre strony – uwaga rodziców rozkłada się na kilkoro, nie jest więc tak uciążliwa. O ile stosunki są dobre, jest się na kim oprzeć, gdy rodzice zawodzą w tej funkcji. Czasem z pewnych problemów łatwiej się zwierzyć komuś w zbliżonym wieku. Na brata i siostrę można zawsze liczyć, w końcu to rodzina, łatwiej ich poprosić o pomoc, niż przyjaciół. Niestety czasem bywa odwrotnie. Rodzeństwo może być skłócone do końca życia, ich prawdziwe uczucia do siebie wychodzą na jaw zwłaszcza, gdy przychodzi do podziału rodzinnego majątku.
Ci, którzy są jedynakami, wcale sobie tego nie chwalą, narzekają na samotność, szczególnie gdy byli mali, a to, że wszystko było dla nich, z nikim nie musieli się dzielić, jest teraz dla nich utrapieniem, bo sprawia kłopoty w stosunkach międzyludzkich – trudno wyzbyć się egoistycznych nawyków. Nie tylko oni marzyli o starszym bracie lub siostrze, którzy by ich obronili przed rówieśnikami.
Na ogół wzajemne stosunki z rodzeństwem ulegają zmianie na lepsze, gdy dorastacie. No i jeszcze jedna korzyść: gdy siostra lub brat dorosną, można się wymieniać znajomymi, powiększa się pula potencjalnych kandydatów na chłopaka czy dziewczynę :)
Innym problemem są wzajemne stosunki waszych rodziców. Jeśli ciągle się kłócą, jeśli w domu jest chaos, ciężka atmosfera, wzajemna nienawiść lub chłód, obcość, pozorny, „grzeczny” spokój pod którym jest obojętność, rzeczywiście trudno żyć w takim domu. Czasem jesteście wykorzystywani do komunikacji między skłóconymi rodzicami - przekazujecie informacje od jednego do drugiego. Czasem stajecie się powiernikiem jednego z nich, wciągani jesteście w sojusz przeciw drugiemu. Słuchacie zwierzeń „nie na wasze uszy”, czujecie się zażenowani, bo dopuszczają was do intymnych tajemnic. Czasem czujecie się odpowiedzialni za atmosferę, próbujecie godzić rodziców, naprawiać ich relacje, sprawiacie im przyjemność, byle tylko w domu był spokój. Niekiedy czujecie się winni, myślicie, że to przez was się kłócą, bo im przeszkadzacie, sprawiacie kłopoty, denerwujecie… Albo chronicie mamę przed ojcem, stajecie w jej obronie przerażeni, że może jej zrobić krzywdę. Bierzecie na siebie odpowiedzialność niewspółmierną do swojego wieku i roli dziecka.
W rodzinach alkoholowych żyjecie w nieustannym lęku o bliskich, także o tego, który pije, choć macie go dość, to jednak drżycie na myśl, że mógłby kiedyś nie wrócić, bo coś mu się stało. Uczestniczycie w tych wszystkich wydarzeniach, zamiast cieszyć się beztroskim dzieciństwem.
Jeszcze innym problemem jest rozwód rodziców, zawsze bolesny, dla wszystkich, ale was szczególnie. Czasem jest najlepszym rozwiązaniem, ale niektórzy dorośli kompletnie sobie nie umieją poradzić z rozstaniem. Zamiast być w tych chwilach oparciem, sami potrzebują pomocy. Dobrze, gdy po nią sięgają, a nie obciążają i tak przerażone dzieci.
Cóż, niektórzy mają takie życie, choć go jako dzieci nie wybrali. Ale takie życie wybrali sobie wasi rodzice, to oni są autorami tego, co ich spotyka, choćby biorąc takiego partnera za małżonka lub nie odchodząc od niego. Nie jesteście ani za to odpowiedzialni, ani nie musicie godzić się na bycie wykorzystywanym do jakiejś w tym roli. Choć niektórzy z was niechętnie z tego zrezygnują, bo w tej roli czują się ważni, potrzebni albo wybrani przez jednego z rodziców. To jednak złudne zyski i podstępnie czynią wam wiele krzywdy. Życie waszych rodziców, choć tak boleśnie zakłóca wasz spokój i odbiera pełen miłości rodzinny dom, jest ich sprawą i może pora odsunąć się od ich gier, bo skoro nie odchodzą od siebie, lub wciąż walczą na odległość, najwyraźniej jest im to do czegoś potrzebne. Możecie próbować im powiedzieć, jak się z tym czujecie, ile was kosztuje, co robią sobie nawzajem, może się opamiętają, ale raczej nie na długo. To, co robią, jest silniejsze od nich, nie panują nad tym. Nie warto się angażować w ich sprawy, niczego nie zmienicie – wasi rodzice nie umieją i nie chcą być ze sobą inaczej, co jest wyrazem ich niedojrzałości emocjonalnej i ich problemów. Nie miejcie złudzeń, że uratujecie ich związek, albo uczynicie szczęśliwszym jednego z nich. To do was nie należy. Zostawcie ich samych sobie, są dorośli, sami muszą sobie poradzić i zajmijcie się swoim życiem.
Przy okazji warto powiedzieć o funkcji delegata. Niejeden z was nim jest. To członek rodziny oddelegowany do wyrażania jej problemów. Psychoterapia systemowa widzi rodzinę jako system, a wszystkich jej członków jako tych, na których spoczywa zadanie (choć nic o tym nie wiedzą) dbania o utrzymanie równowagi, by system się nie rozleciał. Trochę jak z garnkiem i pokrywką – jeśli garnek jest krzywy, to i pokrywka być musi, aby układ był stabilny. Gdy rodzina ma jakiś nie wyrażony problem, którego nie chce ani widzieć, ani się z nim zmierzyć, spośród siebie wybiera tego, kto go wreszcie wyrazi. Ten bezwiednie odgrywa swoją rolę dla dobra systemu. Takim nie wyrażonym problemem może być kompletny brak komunikacji - w domu nikt tak naprawdę z nikim szczerze, o swoich uczuciach nie rozmawia. Albo jakaś rodzinna tajemnica, o której nie wolno mówić. Rodzina wysyła delegata na leczenie, sama dalej tkwiąc w przekonaniu, że z resztą wszystko w porządku. Często tym, kto wyraża problem rodziny, jest nastolatek. Prowadzany po lekarzach i terapeutach jednoczy przy okazji rodziców. Gdy trafi na mądrego psychoterapeutę, ten wysyła wszystkich na terapię rodzinną. Niestety większość rodziców broni się przed tym, nie chce widzieć swojego udziału w objawach „delegata”. Wtedy lepsza jego indywidualna psychoterapia, niż żadna.