Jak nie kłócić się w święta?
Renata Bożek/Polska The Times
Czekamy na święta. Niektórzy z radością. Inni z obawą, że nie obejdzie się bez awantur. Albo z nadzieją, iż pogodzą się z rodziną. Jak uniknąć sprzeczek i pretensji lub szybko się pogodzić? Przyjdź wreszcie do mnie i przekręcić ten mak przez maszynkę! Co ty się tak guzdrzesz? – pyta podniesionym głosem Agata Jakubiak, 41-letnia nauczycielka matematyki. Jej mąż Tomek odkrzykuje: – Przecież teraz wyciągam bombki z szafy! Nie rozdwoję się! Agata zaciska usta, zakręca ostatni słoik ze śledziami w oleju i bierze się do maku. Kiedy po dziesięciu minutach jej mąż wchodzi do kuchni i pyta, co ma robić, wzrusza ramionami i obrażonym głosem mówi: – Już nic. – Mam w nosie te cholerne chodniki, święta i ciebie! –krzyczy Tomek i wychodzi, trzaskając drzwiami. Zatrzymuje się dopiero w garażu, mrucząc: – Czy przed świętami zawsze musimy się kłócić? Nie musimy, ale zwykle tak jest. Czy to oznacza, że czeka was rozwód? W każdym związku zdarzają się napięcia. W Wigilię szczególnie, jeśli zapach choinki i makowca budzi w nas koszmarne wspomnienia świąt z rodzinnego domu. Matka Tomka zawsze zbolałym głosem mówiła, że leci z nóg. Ojciec ze swojego pokoju wychodził tylko po to, żeby zabić karpia i zjeść kolację, więc narzekania matki spadały na jedynaka.
Kiedy byliśmy dziećmi, nie mogliśmy trzasnąć drzwiami i wyjść z domu. Teraz możemy. Warto jednak uzmysłowić sobie, że tak naprawdę podniesiony głos żony doprowadza nas do szału, bo przypomina gderanie matki. Jedno z praw kierujących pamięcią mówi, że gdy znajdziemy się w sytuacji, która jest jakby lustrzanym odbiciem tej sprzed lat, odżywają w nas dawne emocje. Warto uświadomić sobie, że przedwigilijny zły humor nie ma dużo wspólnego z tym, co dzieje się teraz w twojej kuchni. Dzięki temu pretensje współmałżonka nie będą nas tak łatwo wytrącać z równowagi, tym bardziej, że druga strona również przenosi swoje doświadczenia z dzieciństwa. Nie bierzmy zatem jej pretensji do siebie. Narzeka, że się nie wyrobi, bo tak narzekała jej matka. Kiedy przestaniemy wszystko brać do siebie, łatwiej nam będzie machnąć ręką na pretensje o drobiazgi. A jeśli wciąż mamy ochotę rzucać w siebie nożami? Złe emocje można rozładować w pożyteczny sposób, np. trzepiąc dywany, myjąc samochód, przenosząc kanapę. Dlatego zasugerujmy mężowi, który w Wigilię chodzi podminowany, by zajął się pracą, która wymaga wysiłku. To zmniejszy jego poziom adrenaliny i uspokoi go. Dobrze też, jeśli przed wigilijną kolacją weźmiemy prysznic, wyobrażając sobie, że zmywamy napięcia z całego dnia. To pozwoli w symboliczny sposób oczyścić atmosferę i nie przenosić napięć na resztę świąt.
Jak się godzić
Co zrobić, gdy za chwilę na niebie pojawi się pierwsza gwiazdka, a w domu panuje lodowata atmosfera? Przypomnieć sobie, kiedy razem byliśmy szczęśliwi, np. na wakacjach albo na spacerze. To może być niełatwe, gdy w środku gotujemy się ze złości, ale dzięki temu poczujemy do partnera sympatię. A jest nam potrzebna, by zrównoważyć niechęć. Wtedy łatwiej nam będzie przełamać milczenie i powiedzieć: „Przez ten stres przed świętami wszystko wyprowadza mnie z równowagi. Mówię to, czego wcale nie myślę”. To komunikat, że obraziliśmy partnera nie dlatego, że źle o nim myślimy. Tylko z powodu przedświątecznego zdenerwowania. To też informacja dla nas samych, że trzaśnięcie drzwiami i krzyk „dla mnie tych świąt wcale mogłoby nie być”, nie znaczy, że przestaliśmy być kulturalnymi, kochającymi ludźmi. Na nasze zachowanie ma przecież wpływ nie tylko osobowość, ale też sytuacja – im bardziej stresująca, tym łatwiej wyprowadza nas z równowagi. Na miejscu będzie także żart: „Dzisiaj mogę ubiegać się o tytuł Jędzy Tygodnia”– może nie tylko rozbawić drugą osobę, ale też pokazać, że sami uznajemy swoje zachowanie za absurdalne. To zwykle przełamuje lody. Przy pojednaniu stosowniejsze od słów bywają gesty. Jeśli znamy się od dawna, wiemy, że pokazanie partnerce kartki z napisem z błędem ortograficznym: „Óśmiechnij się kohanie” ją rozbroi. Sygnałem zakończenia kłótni może też być proste pogłaskanie partnera, potarganie jego włosów, przytulenie. Zażegnać spory może nam też pomóc, co wiąże się ze wspólnymi, dobrymi przeżyciami, np. włączenie płyty, które mówi: „Nawet jeśli dzisiaj się pokłóciliśmy, to nie zapomnijmy o tym, jak bardzo byliśmy szczęśliwi na przy tej muzyce, na tamtym koncercie”. Takie rytuały pojednania przypominają nam, że mimo sprzeczek i napięć wciąż się kochamy i mamy wiele wspólnego. Warto o tym pomyśleć, gdy siądziemy do wigilijnego stołu.
Przedświąteczny stres
Czy to możliwe, że tak radosne święta jak Boże Narodzenie stresują nas jak wizyta komornika! Tak wynika z badań Georgii Witkin, profesor psychiatrii z nowojorskiej Mt. Sinai School Medicine. Zwykle mamy za mało czasu i sił, by wszystko przygotować tak, jak byśmy chcieli. Wydawałoby się więc, że sposób na uniknięcie kłótni jest prosty. Uszka zrobić tydzień wcześniej i zamrozić. Ciasta zamówić w cukierni. – Tak nie unikniemy świątecznych napięć – mówi Anna Lissewska, psychoterapeutka. – Co prawda nie będziemy zdenerwowani tym, że siedzimy w kuchni do drugiej nad ranem, ale irytacja pojawi się, kiedy spróbujemy ryby ze sklepu i okaże się, że nie jest tak pyszna jak domowa. Chcąc uniknąć rozdrażnienia, musimy uzmysłowić sobie, że nie możemy mieć wszystkiego: bezstresowych przygotowań i lodówki pełnej przysmaków. Trzeba wybrać: gorączkowe przygotowania i Boże Narodzenie jak z reklamy albo spokojny okres przedświąteczny. Każdy wybór niesie ze sobą konsekwencje. A może wystarczy wszystko dobrze zorganizować? Tak twierdziła moja ciotka Teresa, która o tytuł wzorowej gospodyni mogłaby konkurować z perfekcyjną Bree z „Gotowych na wszystko”. Ale przed świętami trzeba było schodzić jej z drogi, bo np. potrafiła rzucić garnkiem o podłogę, bo przypalił się budyń na masę do tortu. – U niektórych zdenerwowanie przed świętami wynika z przekonania, że nad wszystkim panują, że nie ma dla nich rzeczy nie do zrobienia – mówi Anna Lissewska. – Ale gdy do Wigilii zostało kilka dni, a prezenty jeszcze niekupione, przerażają się, bo sytuacja wymyka im się spod kontroli. Wyjściem byłoby przyznanie się, że sami nie damy z wszystkim rady i zwrócenie się do kogoś o pomoc. Ale osobie, która uważa, że tylko ona kupi dobry prezent dla dziecka, „proszę, zrób to za mnie” nie przejdzie przez gardło. Co więc zrobić? Znaleźć czas na refleksję: czy faktycznie mogę wszystko? Co się stanie, jeśli powiem, że nie daję rady? Jak się poczuję, kiedy poproszę o pomoc? Czasami samo pomyślenie o tym zmniejsza stres, bo wiemy, dlaczego jesteśmy tacy zdenerwowani.
Głód bliskości w święta
– Diabli mnie biorą, kiedy widzę w serialu jak cała rodzina, szczęśliwa i kochająca, śpiewa kolędy przy choince –opowiada Agata Jakubiak, dalej zła na męża, że nie pomaga jej w kuchni, i na córkę, że z akademika przyjedzie dopiero w Wigilie. – Też bym tak chciała. Jestem zła, że dla mojego męża i córki święta to nic szczególnego. Ola pewnie zaraz po kolacji włączy internet, a Tomka jutro nie oderwę od telewizora. – Święta wiążą się z bliskością – mówi Anna Lissewska. – Nawet jeśli przez cały rok udaje się nam nie odczuwać jej braku (praca, telewizor, znajomi), to w święta dochodzi do nas, że brak nam prawdziwego wsparcia i miłości. Wiele osób, tak jak Agata, broni się przed tymi uczuciami, gorączkowo pucując dom i wypiekając smakołyki, których i tak nikt nie będzie jeść. Zmęczenie, złość, pretensje do rodziny to sposób na uniknięcie pytania: co nas tak naprawdę łączy? Bywa też, że tylko kłócąc się, czujemy, że między nami są jakieś emocje. Że mamy co prawda negatywny, ale wreszcie jakiś kontakt. Jeśli chcemy uniknąć kłótni w następne święta, mamy rok na odbudowanie bliskości. Zastanowić się, dlaczego jej nie czujemy. Bo: „on myśli tylko o pracy”, albo „dla niej liczą się teraz tylko koleżanki”. – Nic nie zmienimy, jeśli nie weźmiemy odpowiedzialności na siebie –mówi Anna Lissewska. – Problem często nie polega na tym, że nikt nas nie kocha. Ale, że chcemy, by kochał nas i wspierał na naszych zasadach. Jeśli druga osoba nie jest na każde nasze zawołanie, to czujemy się odrzuceni. To naprawdę niemowlęca potrzeba. Pierwszym krokiem do odbudowania bliskości powinno być zastanowienie się, na takich oznakach miłości im najbardziej zależy. Może Olę bardziej od ananasowego tortu ucieszyłaby uśmiechnięta mama? A mąż wolałby, żeby zamiast robić dwa rodzaje kotletów na bożonarodzeniowy obiad i pośmiała się z jego dowcipów?
Wdzięczność zamiast pretensji
– I co ja mam zrobić? Właśnie zadzwoniła siostra, że na święta jedzie w góry –denerwuje się Jakub Wolski, 29-letni montażysta telewizyjny. – Mam spędzić trzy dni tylko ze starymi? Z ojcem właściwie nie rozmawiam. Zawsze się mnie czepiał, że za szybko mówię, garbię się, źle gram w piłkę. A jak sobie podpił, potrafił mnie obudzić w środku nocy i przepytywać z tabliczki mnożenia. Matka tylko powtarzała: „Nie denerwuj ojca”. A teraz wciąż się mnie wypytuje, czemu nie chodzę do kościoła. – Jeśli ktoś czuje żal i złość do rodziców, to może niech się zastanowi, czy powinien święta spędzać z nimi – mówi Anna Lissewska. – Jeśli uzna, że to za cieżkie, to niech spędzi święta inaczej. Ale trzeba pamiętać, że każdy wybór ma swoje konsekwencje. Obrażą się? Trudno. To cena za to, że Boże Narodzenie spędzi z przyjaciółmi w górach albo wylegując się w łóżku przed telewizorem. Nie chcemy stawiać sprawy na ostrzu noża? Znajdźmy wytłumaczenie: nie dostałem urlopu. Drobne kłamstwo to niewielka cena za świąteczny spokój. Bywa bowiem, że konsekwencją naszego poczucia obowiązku są nie tylko smutne i nieprzyjemne święta, ale też kilkudniowa chandra, która psuje nam relacje ze współmałżonkiem i własnymi dziećmi. Jeśli nie chcemy odrzucać tradycji, ograniczmy do minimum czas jaki spędzimy razem. Uprzedźmy, że wpadniemy tylko na godzinę. Albo nie zostawajmy u rodziców na noc. Spróbujmy też przeżyć wspólny czas jak najlepiej.
Chris Peterson, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan, polecił studentom, by napisali listy z podziękowaniami dla kogoś ważnego, komu nigdy przedtem nie okazali wdzięczności. To poprawiło im nastrój. Bo kiedy skupiamy uwagę na dobrych stronach życia, w mózgu aktywizują się ośrodki odpowiadające za pozytywne emocje. Odpowiedź na pytanie: „Za co jestem wdzięczny bliskim?” może nam pomóc przetrwać święta z nimi. Gdy pomyślimy o tym, co dobrego zdarzyło się w naszym wspólnym życiu, bledną nieprzyjemne wspomnienia i zaczynamy patrzeć na to, co się dzieje, w bardziej optymistyczny sposób. – Przypomniałem sobie, że kiedy miałem 10 lat i operację wyrostka, mama dała czekoladę pielęgniarce, żeby pozwoliła jej siedzieć całą noc przy mnie – wspomina Jakub. – Więc nie bałem się zasnąć, choć kolega z sali nagadał mi, że po narkozie można się nie obudzić. A co z ojcem? W ósmej klasie na Kubę uwziął się nauczyciel fizyki. Ojciec, fakt, że po paru głębszych, ale podszedł do niego na ulicy i powiedział: „Jak dalej będziesz poniewierał mojego chłopaka, rozkwaszę ci nos”. – Z jednej strony wstydziłem się, że znów zachował się jak menel, ale z drugiej cieszyłem się, że stanął za mną i że fizyk spuścił z tonu. Tak, za to mogę mu być wdzięczny – uśmiecha się Jakub. – Przestało mnie złościć, gdy na telefonie wyświetla się napis „dom”. Zacząłem się zastanawiać, jak zorganizować święta, żeby przeszły bezboleśnie. Po pierwsze, postanowił, że przyjedzie wieczorem w Wigilię, a w Boże Narodzenie wraca do siebie. W drugi dzień świąt leniuchuje cały dzień, a wieczorem spotyka się z przyjaciółmi. Jakub podczas pobytu u rodziców wcielił w życie jeszcze jedną radę Chrisa Petersona. Często używał „dziękuję”. Bo kiedy dostrzegamy, że inni robią dla nas coś dobrego, np. podgrzewają zupę, przynoszą ciepłą herbatę, zapominamy o wszystkich pretensjach.
W poszukiwaniu dziadka
– Moje dziewczynki mówią: mamo, zaproś dziadka na święta – opowiada Marta Kot, 39-letnia stylistka, mama dwóch 9-letnich bliźniaczek. – Dwa lata temu wysłałam mu pieniądze na bilet z Olsztyna do Warszawy, obiecał, że przyjedzie. Dzieci zrobiły laurki i całe święta wyglądały przez okno. Nie przyjechał. Pewnie przepił pieniądze albo przegrał w karty. Od tamtej pory nie rozmawiałam z nim. Chciałabym, żeby dziewczynki miały dziadka, ale znów może się skończyć tak, że będą miały zepsute święta czekaniem na kogoś, kto i tak się nie pojawi. Albo upije się od rana i tyle będą miały z niego pociechy, że będzie bełkotał coś po swojemu. Jeśli Marta nie chce zawieść córek, ale też nie chce zapraszać ojca do siebie, niech obieca im, że odwiedzą go w ferie. Jeśli mieszka daleko, może te odwiedziny połączyć z rodzinnym urlopem. Wynająć niedaleko pokój w pensjonacie, pokazywać dzieciom, gdzie mama chodziła do szkoły, lubiła zjeżdżać na sankach. Wtedy taka przymusowa wizyta może być mniej przykra, jeśli połączy ją z przyjemnymi rozrywkami. – Ale czy tutaj rzeczywiście chodzi tylko o to, żeby córki miały dziadka? – wątpi Anna Lissewska. – Marcie łatwiej pewnie byłoby poradzić sobie z wątpliwościami, czy zaprosić ojca czy nie, gdyby przyznała, że chodzi jej też o żal do niego, o to, że ją zawiódł, że nie jest ojcem, na którego może liczyć. Rzeczywiście, zawiódł ją nie raz. Gdy miała 15 lat, wyprowadził się.
Umawiał się z nią i nie przychodził. Obiecywał, że pomoże opłacać stancję, a potem mówił, że skończyły mu się pieniądze. Nie przyjechał na pogrzeb matki, nie zadzwonił, czy w czymś Marcie pomóc. – Jak mi się to przypomina, to myślę: po co mi on na święta? Tylko kłopot, bo zamiast odpoczywać, będę musiała się nim zajmować, doprowadzić go do stanu używalności: wykąpać, dać nowe ubrania, zawieźć do fryzjera. Potem pilnować, żeby się nie upił i nie wywinął jakiegoś numeru typu wyjście po pijaku na dworzec w samych kapciach – złości się Marta. Ale zaraz potem dodaje: – Ostatnio pomyślałam, że tak naprawdę mu współczuję. Bo to nie jest zły człowiek, tylko nieszczęśliwy. Jego rodzice zmarli na tyfus, kiedy miał kilka miesięcy, i dzieciństwo spędził w domu dziecka. Opowiadał, że wychowawczyni lała go pasem przy byle okazji. Ale mnie nigdy nie uderzył. Kochał moją matkę, mnie też, choć nie umiał tego pokazać. Czasami myślę o nim, że jest ofiarą nieszczęśliwego splotu wypadków i nie umiał inaczej żyć. Cieszę się, że moje córki mają tatę, który potrafi o nie zadbać i pokazać, że są dla niego najważniejsze na świecie. – Jeśli Marta zaczyna myśleć o ojcu z niewymuszonym współczuciem, to może być znak, że dojrzewa do tego, żeby znów nawiązać z nim kontakt. I tym razem z pozycji dorosłej osoby, a nie dziecka – mówi Anna Lissewska. – To ważne, by poczuć złość i żal do rodziców, że nie kochali nas wystarczająco mocno, odeszli, zaniedbywali, krytykowali za byle co, bili. Ale wielu z nas utyka w tych uczuciach i nie może ułożyć sobie dojrzałych, dorosłych relacji z rodzicami.
Pławienie się w przekonaniu, że matka i ojciec byli przeciwko nam, jest sposobem na to, by pozostać kimś najważniejszym, wyjątkowo przez nich traktowanym. Jeśli nie wyjątkowo dobrze, to przynajmniej wyjątkowo źle. By zachować tę pozycję pępka świata, nie możemy im wybaczyć. Bo wybaczyć możemy im dopiero, gdy uzmysłowimy sobie to, że nie krzywdzili nas celowo, lecz dlatego, że sami byli ciężko doświadczeni przez życie. Czasami zmiana wymaga lat terapii, czasami wystarczy, tak jak Marta, popatrzeć na życie ojca lub matki, by zrozumieć, dlaczego żyli właśnie tak. – Zadzwonię i zaproszę. Najwyżej nie przyjedzie – mówi Marta. – Jak przyjedzie, to zajmę się nim. To już starszy człowiek, nie wiadomo, czy to nie są jego ostatnie święta. Może to egoistyczne, ale pomyślałam, że nie chcę po jego śmierci żałować, że nie spędziliśmy świąt razem. Ojciec ucieszył się, że zadzwoniła, wymawiał się od przyjazdu, ale w końcu ustalili, że wsiądzie w pociąg, a ona odbierze go na dworcu. Przyjechał. Córeczki Marty były rozczarowane, że dziadka bolała noga i nie lepił z nimi bałwana. Ale słuchały jego opowieści o kuligu w lesie. Marta nie wypoczęła w święta. Ale czuła ulgę, że wyciągnęła rękę.
Jak siostra z siostrą
– O co poszło Marzenie Zydel, 35–letniej krawcowej, że od pięciu miesięcy nie odzywa się do matki i siostry? Siostra kupiła nowy samochód, a mama wzięła pożyczkę, żeby pomóc jej spłacać raty. To wystarczyło, żeby w Marzenie obudzić poczucie krzywdy. Na nic zdały się wyjaśnienia, że przecież Aśka mieszka z mamą, dokłada się do czynszu czy wozi ją do lekarza. – W ubiegłą niedzielę ksiądz tak ładnie mówił o tym, żeby pogodzić się, podzielić opłatkiem i być w te święta z rodziną – wzdycha Marzena. – No i wtedy pomyślałam, że trzeba spróbować. Zaprosiłam mamę i siostrę z mężam na obiad. Mam nadzieję, że przyjdą na piechotę, a nie przyjadą tym nowym samochodem, żeby mnie denerwować. – Wspólne święta nie zakończą tego sporu – mówi Anna Lissewska. – Odbędzie się raczej coroczny rytuał, którego celem jest pokazanie sąsiadom, że jesteśmy porządną, zgodną rodziną, że spełniamy moralny obowiązek. Takie rodzinne pogodzenie się jest często sztuczne. Wiele osób może na chwilę zapomnieć o urazach, żeby spokojnie podzielić się opłatkiem. Ale święta mijają i złe emocje wracają. Znów nie lubimy brata i gdy dzwoni, nie odbieramy telefonu. Ludzie oczekują, że święta przełamią wieloletnie milczenie lub spory, i potem czują się rozczarowani. Dlaczego tak często trudno o zgodę, chociaż nasze przeprosiny wyglądają na szczere, a przebaczenie na autentyczne? Bo zdarza się, że przepraszamy, żeby czym prędzej uwolnić się od poczucia winy. „Przepraszam” potrzebne jest nam wtedy nie po to, żeby naprawić krzywdę, ale by poczuć ulgę. Nie myślimy wtedy o tym, komu sprawiliśmy ból, albo o tym, kogo zawiedliśmy, ale o samych sobie. Bywa też, że okazujemy skruchę, żeby uniknąć kary. Rzucamy zdawkowe „wybacz” i zmieniamy temat, żeby nie przyznać się głośno do błędu. Bo ogarnia nas lęk, że w ten sposób przyznaliśmy się do tego, że wcale nie jesteśmy tacy wspaniali i niewinni, jak byśmy chcieli. – Na prawdziwą zgodę nie ma szans, póki za słowem „przepraszam” lub życzeniami „wszystkiego dobrego” nie pójdzie refleksja nad tym, co tak naprawdę wydarzyło się między nami i jaki był nasz własny udział w tym konflikcie – przestrzega Anna Lissewska. –Za przeprosinami musi stać prawdziwe poczucie winy i żal, że coś źle zrobiliśmy: „przykro mi, że obgadałam cię”. Przyjęcie odpowiedzialności za swoje zachowanie, bez szukania usprawiedliwień typu „to wszystko przez tę plotkarę” to podstawa. Trzeba też chcieć naprawić sytuację: „Pojadę do nich i powiem, że to ja rozpuściłam te głupie plotki o tobie”. To sygnał dla drugiej osoby, że wiemy, na czym polega nasz błąd, a zarazem zapewnienie, że więcej go nie powtórzymy. I dopiero teraz możemy znów sobie zaufać, i to na dłużej niż trwa świąteczna kolacja w rodzinnym gronie.