„NASTOLATEK.PL czyli przewodnik po życiu nie tylko dla nastolatków, ich rodziców i pedagogów” – artykuł ROZSTANIE

Pożegnanie, rozstanie to najtrudniejsze momenty w życiu. Bez względu na to, czy jest to śmierć najbliższej osoby, czy odejście jednego z rodziców, czy bycie porzuconym przez chłopaka/dziewczynę, czy śmierć ukochanego zwierzaka… Utrata domu w powodzi czy pożarze a nawet „tylko” koniec wakacyjnej miłości, jakiegoś etapu w życiu, utrata pracy, pieniędzy w wyniku bycia okradzionym… - każda strata, mała czy duża, budzi ten sam zestaw uczuć, raz silniejszych raz słabszych, ale tych samych dla danej osoby. Jaki to zestaw i jak w sytuacji rozstania się zachowujemy, wiele o nas mówi.
Umiejętność rozstania się jest najlepszą miarą dojrzałości psychicznej. Jeśli komuś przychodzi to łatwo, ma z tym problem tak samo jak ten, kto się rozstawać nie umie.

Jeśli unikasz pożegnań, zrywasz by nie zostać porzuconym, wyjeżdżasz przed wyznaczonym terminem, uciekasz przed końcem, przeciągasz kończenie, zostawiasz niedokończone, nie mówisz ani „żegnaj” ani „bądź”, niszczysz, dewaluujesz to, z czym przychodzi czas się pożegnać, czas rozstania spędzasz gorączkowo uciekając w aktywność, w nie myślenie, w manię… to znaczy że masz problem z przeżyciem tzw. żałoby, depresyjnych uczuć towarzyszących każdemu rozstaniu, niezbędnych, by uwolnić się i móc żyć dalej, z kimś innym.

Jeśli nie pozwalasz odejść, poniżasz się byleby zatrzymać kogoś przy sobie, gonisz za nim, śledzisz, wydzwaniasz albo ślesz jeden mail czy sms za drugim, choć pozostają bez odpowiedzi, popadasz w obsesję lub przeciwnie - w depresję: nic ci się nie chce, nic nie ma sensu gdy jego/jej nie ma, masz myśli a nawet próby samobójcze lub zdarzają ci się wtedy niebezpieczne wypadki, a może przeżywasz ból nie do wytrzymania, z tęsknoty nie śpisz, nie jesz, albo rzucasz się na oślep w kolejny związek lub zaczynasz nowy „na zakładkę” z tym starym… to znaczy że masz problem z tzw. separacją, czyli z byciem samemu, odejściem i pozwoleniem, by ktoś odszedł (w swoje życie, w swój świat), był kimś oddzielnym, niezależnym.

Może chodzić o tę osobę, która odeszła, porzuciła, opuściła, bez której wydaje się, że nie można żyć, ale może chodzić o coś zupełnie innego - o poczucie przegranej, porażki, przeświadczenie, że skoro ktoś mnie porzucił, znaczy nie jestem nic wart/a, jestem beznadziejny/a, a jeśli wybrał kogoś innego, znaczy, że jestem gorszy/a. Pragnienie i gorączkowe próby odzyskania „ukochanej osoby” nie mają wtedy z nią samą nic wspólnego. Chodzi tylko o to, by ukoić lęk, że nie jest się przegranym zerem i by udowodnić sobie swoją wartość, by wygrać, pokonać rywala i poczuć się znowu lepiej. A gdy się to uda, ukochany przestaje być taki ważny. Jego powrót miał tylko uspokoić wątpliwości porzuconego na temat własnej wartości!

Każdy z nas ma doświadczenie rozstania we wszystkich przełomowych momentach rozwoju (patrz: PSYCHIKA CZYLI ODKRYWANIE ZAGINIONEGO LĄDU) i dla każdego było to trudne przeżycie, dlatego pewnie zaliczycie się do więcej niż jednej z opisanych grup, a może i do wszystkich. Ale jakiś schemat radzenia sobie z rozstaniem będzie przeważał, co znaczy, że właśnie ten moment w rozwoju przysporzył wam najwięcej trudności i domaga się szczęśliwego zakończenia.

Ponieważ głównie pytacie o to, jak poradzić sobie z rozstaniem z ukochanym/ą, skupię się na tym. Pamiętajcie jednak, że to, jak radzicie sobie z utratą dziewczyny/chłopaka, pokazuje, czy jesteście sobie w stanie poradzić z bardziej dramatycznymi rozstaniami (owszem, są jeszcze bardziej dramatyczne!) - w końcu czekają każdego z nas, każdego dotyka śmierć i strata, od tego nie można uciec, są nieodłącznym elementem życia. W momencie, gdy ktoś od was odchodzi, wydaje się, że nic gorszego nie może was spotkać. Im bardziej wtedy wariujecie z bólu i tęsknoty, im większa depresja czy obsesja was dopada, im bardziej osobom z zewnątrz wasze zachowanie wydaje się nieadekwatne do rzeczywistej straty, tym bardziej oznacza to, że obecna sytuacja uruchomiła całą lawinę uczuć dotyczącą zupełnie innych zdarzeń, jakiejś innej straty, w dzieciństwie a nawet w niemowlęctwie, których możecie nie pamiętać. W waszych emocjach fakt porzucenia was teraz, łączy się z innym, dużo bardziej dramatycznym wydarzeniem, choćby dlatego tak dramatycznym, bo przeżyliście je, nie będąc jako małe dziecko psychicznie na nie gotowym - wasza psychika nie umiała sobie wtedy z tym poradzić. Osoby, które straciły jednego z rodziców, czy choćby zostały za wcześnie odstawione od piersi, oddane na wychowanie babci, opiekunce, do żłobka, trafiły na długo do szpitala czy były „tylko” emocjonalnie opuszczone, bo mama miała depresję albo jakieś wydarzenia w jej życiu skupiły jej uwagę na czymś innym niż na dziecku… dramatycznie przeżywają rozstania.

Problem z rozstaniem masz zarówno wtedy, gdy nie możesz znieść opuszczenia, jak i wtedy, gdy sam nie potrafisz odejść. Gdybyś odszedł, musiałbyś skazać drugą osobę na los, którego sam panicznie się boisz i musiałbyś uznać, że jesteś niewiele lepszy od tego, kto kiedyś ciebie zostawił, za co go nienawidzisz i masz ogromny żal. Niektórzy tak bardzo boją się opuszczenia, że „wrabiają” osoby, z którymi są, w rolę tego, któremu bardziej zależy i/lub w rolę opuszczonego. Od czasu do czasu rozstają się z nim, by widzieć jak mu zależy, jak walczy o ten związek, a sami dzięki temu nie przeżywają lęku przed separacją i udają sami przed sobą, że aż tak im nie zależy, by rozstanie ich zabolało. Czyli zrzucają swój problem na partnera, by się nie kontaktować ze swoimi uczuciami, tymi, które on wówczas przeżywa.
Słynna kwestia z „Małego Księcia”, gdy lisek mówi do księcia „jesteś na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”, ukazuje sedno problemu. Rzeczywiście, gdy wiążesz się z kimś, angażujesz się i przywiązujesz do niego, ale i on do ciebie. Igranie z czyimiś uczuciami, nieliczenie się z tym, co będzie czuł, gdy nierozważnie rozkochasz go w sobie a potem opuścisz, jest wyrazem wyjątkowego braku dojrzałości. Wchodząc w związek stajesz się w jakimś stopniu odpowiedzialny za partnera. Nie oznacza to jednak uwiązania na wieki. Będąc z kimś, nie stajesz się jego własnością, ani on Twoją. Bywa, niestety nie tak rzadko, że ktoś postanawia odejść i wieść oddzielne życie, u boku innej osoby albo angażując się w jakąś ideę. Ma do tego prawo, choćby nie wiem jakie cierpienie tym wywoływał u dotychczasowego partnera. Jeśli w związku są już dzieci, wspólne zobowiązania, prawo owszem ma, ale przede wszystkim obowiązek dokładnego przyjrzenia się swojej decyzji, by mieć pewność, że to nie ucieczka od tego, co w związku trudne, od wyprojektowanej na partnera niechcianej części siebie (patrz: PSYCHIKA CZYLI ODKRYWANIE ZAGINIONEGO LĄDU), lecz dojrzała decyzja.
Rzecz w tym, żeby odejść w dojrzały sposób. Nie uciekać jak tchórz, nie znikać nagle bez słowa wyłączając telefon i ustawiając skrzynkę mailową tak, by automatycznie odsyłała wiadomości. By nie niszczyć po drodze wszystkiego, co was łączyło, co było dobre. Zostawianie za sobą zgliszczy, to najgorsze co można zrobić sobie i osobie, z którą się było. Niestety taką taktykę obierają i ci, którzy odchodzą, i ci, którzy są porzucani. Pierwsi jak najgorzej oceniają byłego partnera, odchodzą w przeświadczeniu, że nic dobrego w tym związku nie było. Drudzy potępiają go w czambuł i widzą w nim samo zło. Jedni i drudzy chronią się w ten sposób przed żalem, tęsknotą, uczuciami, które mogłyby od rozstania odwieść lub uczynić jeszcze większym cierpienie. Stosują bardzo niedojrzały mechanizm - umniejszają to, od czego odchodzą, by nie przeżywać rozterek, poczucia winy i głębokiego smutku. Żadnych wątpliwości - to „najlepsza” metoda. A pogarda i triumf to typowe obrony przed „nie do przeżycia” przegraną, stosowane szczególnie wtedy, gdy partner zdradził, odszedł do innej/innego. Tymczasem bycie opuszczonym, niekoniecznie oznacza - odrzuconym, odtrąconym. Choć oczywiście czujecie się pokrzywdzeni, decyzja o odejściu nie musi być skierowana przeciwko wam. Gdy partner wybiera kogoś innego, lub życie bez was, nie robi tego przeciwko wam, choć wolelibyście, żeby tak było, bo to dalej pozwoliłoby czuć się pępkiem świata, punktem odniesienia dla ukochanej osoby. Najpierw kręciła się wokół was zaspokajając wasze potrzeby, teraz czyniąc wam złośliwie krzywdę? Trudno uznać, że po prostu przestaliście być w centrum jej uwagi, że ma już swoje życie, swoje sprawy, z których jesteście wyłączeni, a nie, że robi tak przeciwko wam. Takie myślenie chroni przed konfrontacją z pewną rzeczywistością, z którą najwyraźniej tym, którzy je pielęgnują, nie udało się pogodzić we właściwym czasie. Gdy jako niemowlę nie pożegnamy się ze złudzeniem, że pierś mamy należy do nas a życie mamy-piersi jest całkowicie podporządkowane nam („mama nie ma swojego życia, nie jest odrębną istotą tylko razem ze mną tworzy jedyny świat, jaki jest”) - każdy kto konfrontuje nas z tą prawdą jest złośliwym, prześladującym wrogiem.
Gdy nie pojmiemy, że drzwi do sypialni rodziców są zamknięte nie dlatego, że rodzice nas nie kochają, nie chcą, karzą, odrzucają, lecz dlatego, że mają swój świat, do którego nie mamy dostępu, zajęci są sobą i my z tej relacji jesteśmy wyłączeni, po prostu nas to nie dotyczy, nie dzieje się przeciwko nam, tylko taka jest kolej rzeczy - będziemy „tkwić pod sypialnią” partnera, który odszedł, w nadziei, że zmieni zdanie, zamiast odejść w swoje życie i znaleźć swoją sypialnię z własnym partnerem.
Każde rozstanie symbolicznie, na poziomie emocji, cofa nas do tamtych czasów i na nowo każe przeżywać tamte chwile. Jeśli ktoś zaznał rzeczywistego opuszczenia, cofnie go także tam. Wtedy może się czuć jak niemowlę, które zostawione przez matkę, przerażone jest, że umrze. Zupełnie zapomina, że jest kimś na tyle dorosłym, że mu to już nie grozi. Tak jakby trzeba było wreszcie się z tym uporać. Każde rozstanie to szansa, by naprawić stare dzieje. Z każdą kolejną, coraz mądrzej przeżytą stratą, odbudowujemy zdolności do dojrzałego rozstawania się - a jest to umiejętność niezbędna do życia i umierania. Umierania? Tak! Każdy z nas, także nastolatek, zbliża się nieuchronnie do śmierci i by przeżyć konfrontację z tym faktem, musi być na to gotowym. Niestety wielu ludzi nie jest i robi mnóstwo głupot, by uciec od świadomości przemijania i ostatecznego rozstania.

Co zrobić, by mądrze się rozstać, choć całą duszą buntujesz się przeciwko temu? Mimo lęku, mimo zalewających cię uczuć, za wszelką cenę zachowaj odrobinę świadomości, że: Świat się nie kończy, bo nie jesteś niemowlakiem, od którego odchodzi mama… Świat się nie kręci wokół ciebie, tylko jest jaki jest, niezależnie od tego, kim jesteś, tak jak ktoś, kto jeszcze niedawno sprawiał wrażenie, że jesteś dla niego kimś najważniejszym…
Rozstanie nie świadczy o twojej wartości (tak jak nie świadczyło, gdy np. odszedł ojciec - to nieprawda, że gdybyś był/a kimś ładniejszym, mądrzejszym, grzeczniejszym, to by został)…
Ukochana osoba nigdy nie była twoją własnością, więc ma prawo decydować o sobie… Należysz i zawsze należałeś/aś do siebie, to tylko miłosna metafora, że komuś oddało się duszę czy serce, owszem możesz tak czuć, jakby ktoś odchodząc zabrał kawał ciebie, ale tak naprawdę nie zabrał, tylko umieściłeś/aś w nim coś, z czym nie chciałeś/aś się męczyć (i np. może pora samemu zaopiekować się sobą, a nie zrzucać to na kogoś)…
To samo dotyczy połówek, którymi byliście i tylko razem tworzyliście całość - to dobre w tekście piosenki, w rzeczywistości tylko jako całość można być szczęśliwym i stworzyć dojrzały związek, trzeba odnaleźć w sobie brakującą połowę, zanim znowu się na kimś uwiesi i zapomni, że można samemu…
To, że ktoś odszedł, nie jest wymierzone przeciwko tobie…
A jeśli jest, to nie twój problem, tylko tego, kto odchodzi w ten sposób, bo znaczy że odchodzi, będąc wciąż emocjonalnie z tobą związany…
Choćby nie wiadomo ile was łączyło, nigdy nie byliście jednością, lecz dwiema odrębnymi osobami, które mają prawo wybierać, z kim są…
Przecież nie ma sensu, by parter był w tym związku na siłę, nie ze swojego wyboru - satysfakcjonuje tylko takie bycie razem, gdy obie strony są pewne, że tego chcą… Miałeś/aś prawo się pomylić, dokonać złego wyboru, porażka to nie koniec świata, tylko wskazówka na przyszłość…
Ani ty, ani opuszczająca cię osoba nie ponosicie za to wyłącznej winy, wina zawsze leży po obu stronach i lepiej zrozumieć co się zrobiło, niż zrobić ten sam błąd w następnym związku…
(trzy kropeczki oznaczają, że warto nad tym pomyśleć)

A poza tym…

POŻEGNAJ SIĘ. Jeśli nie możesz porozmawiać, bo druga strona unika cię, ucieka (zastanów się, czy przypadkiem nie przyczyniłeś/aś się do tego swoim nieobliczalnym zachowaniem, którego się teraz boi), napisz pożegnalny list. Bezpośrednia rozmowa czy list ma sens dopiero wtedy, gdy odzyskasz kontrolę nad złością, chęcią odwetu i zrozumiesz swój udział w tej historii. To już nie czas ani miejsce na roztrząsanie tego co się stało. Nie obwiniaj ani nie bierz winy na siebie i nie oczekuj odpowiedzi. Dopóki liczysz na to, że pożegnanie, pożegnalny list może pomóc odzyskać tę osobę, nie rób tego. Nie oszukuj się, że teraz zostaniecie przyjaciółmi - może kiedyś, ale na pewno nie teraz, wszystko jest zbyt świeże. Dobre pożegnanie służy temu, by każde w z was mogło zachować w sobie to, co było dobre w tym związku, dobry obraz ukochanej niegdyś osoby. Bo mimo że się rozstajecie, jakąś częścią siebie już zawsze będziecie razem - macie wspólne wspomnienia, przeżycia… To nie musi być przyczyną cierpienia, wręcz przeciwnie - pomaga być już na zawsze oddzielnie. Dlatego nie niszcz w swoich myślach wszystkiego, co było, zachowaj dobre chwile, dobry obraz tej osoby w głębi serca. A jeśli już zniszczyłeś/aś, staraj się odzyskać, poszukać w sobie - na pewno jest, przecież kiedyś ją kochałeś/aś, musiała na to zasługiwać. Nie zgub też świadomości, że przecież ktoś cię kochał, i mimo tego, co potem, miałeś/aś szczęście przeżyć tyle radosnych chwil… do tych myśli o sobie, tych faktów, które świadczą o twojej winie, a czego świadomość jest pierwszym krokiem do naprawy, dodaj też tamte, z czasów miłości, które świadczą o tym, że byłeś/aś zdolny/a do dawania szczęścia i zasługiwałeś/aś na takie uczucia. Tego ci nikt nie odbierze, nawet były partner, który nie umie się rozstać i odchodzi w głupi, niedojrzały sposób, podważając, co między wami było dobre. Odzyskując to w sobie możesz odejść i zostawić go w spokoju. Niczego już nie musisz sobie udowadniać jego powrotem. Masz go „w sobie”, więc fizycznie może go już nie być.

DAJ SOBIE CZAS na smutek, żal, poczucie winy. Nie uciekaj od tych uczuć i refleksji (w szał spotkań towarzyskich, w nowy związek…), bo właśnie one są najcenniejszym, co możesz wynieść z tego związku. Są swoistym spadkiem po nim, czymś, z czym można lepiej budować kolejny.
Zanim stworzysz nowy związek, zrób w sobie miejsce - pełni uczuć do byłego partnera jesteśmy zamknięci na nową miłość. Nowa osoba nie może służyć zapomnieniu, wyleczeniu ran, podreperowaniu nadwerężonego poczucia wartości. To żywy człowiek, mający uczucia, a nie przedmiot, który można wykorzystać dla poczucia się lepiej.

Czasem jeszcze zatęsknicie, nawet po wielu latach może wam się przyśnić, ale jeśli możecie spokojnie o tej osobie myśleć, uśmiechnąć się do dawnych z nią czasów, znaczy, że to było prawdziwe rozstanie.
Jeśli jednak ten artykuł nie pomaga, dalej wariujecie lub wycofaliście się z życia, choć od rozstania upłynęło już tyle czasu, pora na psychoterapię!